Gorsi ludzie ?

Po 1945 roku w większości dawnych folwarków zadomowiły się PGR-y, a pałace i dwory zostały zniszczone jako zbędny balast lub zasiedlone pracownikami rolnymi. Duże pomieszczenia podzielono na małe mieszkanka, gdzie w prymitywnych zazwyczaj warunkach, ale za wspaniałą fasadą mieszkali najbiedniejsi. Nikt nie remontował swoich domów, które stopniowo popadały w ruinę, aż do kompletnej degradacji. Mieszkańcy nie czuli takiej potrzeby, bo wierzyli że to tylko chwilowe lokum, a właściciel, czyli PGR nie widział takiej potrzeby. Prościej było zbudować prefabrykowany blok mieszkalny, niż płacić ogromne pieniądze za remont zabytku.


Po upadku PRL zlikwidowano PGR-y, ale w pałacowych zabudowaniach pozostali dawni mieszkańcy i ich potomkowie. Dotychczas nikt się nie przejmował ich losem, tak samo jak losem powierzonych im budynków. W zasadzie nie zmieniło się nic na lepsze. Pozbawieni pracy ludzie bardzo często stanowią miejscowy margines społeczny bez perspektyw na lepszą przyszłość. ANR - agencja zarządzająca mieniem dawnych PGR-ów w nie interesuje się zabytkami, aż do momentu, kiedy można je za przyzwoite pieniądze spieniężyć. W tym przypadku rozpoczyna się gorączkowe poszukiwanie mieszkań zastępczych w innych zaniedbanych folwarkach dworskich i oczekiwanie na wielkiego milionera, który zapłaci krocie za zdewastowany pałac lub dwór. Nikt nie zwraca uwagi na krzywdę jaka się dzieje przy takiej okazji, bo przecież to patologia i hołota. To przecież ci sami ludzie rozbierają zabytki, dewastują co popadnie i organizują libacje alkoholowe na ruinach. Każdy turysta na Dolnym Śląsku chyba widział takie zachowania, które nie są niczym wyjątkowym. Nie można jednak zapomnieć, że wśród chwastów żyją też mieszkańcy, którzy są często więcej warci niż urzędnicy nie dbający o ich los. Tacy,dla których ten pałac jest domem rodzinnym i mimo że nie mają środków finansowych na jego utrzymanie, to pozostawieni na pastwę losu dbają jak się da, żeby go utrzymać. Gdy nadchodzi ten dzień, kiedy muszą się wyprowadzić w nieznane bardzo często jest to bolesne przeżycie, które najlepiej oddają poniższe słowa mieszkanki jednego z takich miejsc:

Moi rodzice byli ostatnią rodziną na "placu boju", od 2 tygodni poza nim. Często bywa tak, że krytyka co do stanu zabytków spływa na osoby w nim zamieszkujące, niekoniecznie słusznie. Każdy pałac ma swoją "historię najnowszą. Od około 10 lat mieszkańcy stopniowo byli wysiedlani, od kilku lat zostaliśmy już tylko my. Sporo problemów technicznych z mieszkaniem, ciągle coś do zrobienia, naprawienia, tu cieknie, tam okno nieszczelne itd. ale ze wszystkim można sobie poradzić. Natknęłam się kiedyś gdzieś w Internecie w komentarzu pod zdjęciem na obelgi pod adresem „pegerusów niedbalców” z zasady traktowanych jak margines, tylko się uśmiechnęłam. I tak spojrzałam na tę odświeżoną ponad rok temu klatkę schodową, przypomniałam miesiąc wysiłków taty, dziesiątki litrów farby,wyrównane schody z tarasu, kilometry przemaszerowane z kosiarką, wszystko z własnych środków i bez wsparcia Agencji i trochę smutno mi się  zrobiło. Nie tyle ze względu na komentarz co uświadomienie sobie,że szybciej niż później opuszczę to miejsce. Z żalem ale i ulgą... 23 cudowne lata, od urodzenia, całe dotychczasowe moje życie. Od 2 tygodni próbuję odnaleźć się w nowym miejscu, ale już nie napiję się herbaty na balkonie niemal na dachu (moje ulubione miejsce) 
Jak można się domyślać los tego pałacu leży mi na sercu bardzo i gdybym wczoraj trafiła w lotto 6 to już byłby mój. Niestety tylko 4 wpadła. Chyba sentyment i tęsknota pomału zaczynają się odzywać...
Obsługiwane przez usługę Blogger.