Czeski film (7)

Współczesny Śląsk to nie tylko tereny w granicach Polski, ale i niewielki skrawek leżący na terenie Republiki Czeskiej, o czym niewiele osób pamięta. Jest to region na tyle znaczący dla naszych południowych sąsiadów, że śląski orzeł znajduje się w herbie tego państwa jako jeden z jego trzech składników, obok herbu Moraw i czeskiego lwa. Podobnie jak pozostała część Górnego Śląska jest to obszar przemysłowy i silnie zurbanizowany, gdzie próżno szukać bajkowych miasteczek i okazałych zamczysk, znanych z folderów reklamowych. Jest to też teren tragicznie doświadczony podczas II wojny światowej, bo w przeciwieństwie do pozostałych ziem czeskich, toczyły się tutaj zacięte walki między Armią Radziecką i zacięcie broniącymi się hitlerowcami. W wyniku tzw. "Operacji Ostrawskiej" znacznie zniszczone zostało min. centrum Opavy i wiele zabytków w okolicy. W nawiązaniu do poprzednich artykułów warto zobaczyć ten region aby porównać jak Czesi poradzili sobie z odbudową oraz utrzymaniem zamków i pałaców, które nie miały tyle szczęścia co ich zachowane odpowiedniki. Być może zastanowi to osoby, które bezrefleksyjnie usprawiedliwiają nasze rodzime zgliszcza II wojną światową i okresem rządów komunistycznych.




Jest ich niewiele, jeżeli przyjmiemy miejscowe realia. Kilka obiektów w promieniu kilkunastu kilometrów od Opavy, do tego w barokowym i eklektycznym wystroju, w większości miały podobną historię do analogicznych przykładów po polskiej stronie granicy, kiedy po 1945 rozpoczęła się ich powolna agonia. W tym przypadku szybko opanowana.

Najokazalszą budowlą jest wpisana w 2002 roku na listę "narodowych pamiątek historycznych" rezydencja w Hradku nad Morawicą. Eklektyczna budowla powstała w wyniku licznych przeróbek gotyckiego zamku umiejscowionego na skalnym cyplu już w XIII wieku, w miejscu wcześniejszego grodu. Legenda chce aby w tutaj Mieszko I witał Dobrawę, a historia dopisuje do listy znanych osobistości, które odwiedziły lub zamieszkiwały zamkowe mury, szereg znakomitych nazwisk - od Beethovena i Liszta po Picassa, Pagniniego oraz Marka Twaina. Dolny zamek zwany czerwonym to neogotycka część gospodarcza w której mieści się hotel i restauracja, ale możliwe jest wejście na mury i wieżę widokową. Wyżej położony zamek "biały" to 90-minutowy spacer po komnatach wyposażonych tak jakby dawni właściciele Lichnowscy opuścili je kilka dni temu. Zachowany dawny wystrój, meble, obrazy a nawet bibeloty, niby przypadkowo porozrzucane po pomieszczeniach. Taka tutejsza norma, podobnie jak przewodnik wyłącznie w języku czeskim. W tym przypadku (kilkanaście kilometrów od granicy) bez standardowego "streszczenia" w języku polskim co niestety już taką normą nie jest. Całość wieńczy wystawa czarno-białych fotografii na strychu gdzie można podziwiać zamek w stanie, do jakiego przyzwyczailiśmy się, zwłaszcza na terenie Dolnego Śląska - wybite szyby w oknach, zarwane dachy, ogołocone ze wszystkiego ściany. W latach siedemdziesiątych ruszył remont który zakończył się dopiero kilkanaście lat temu i w wyniku szeroko zakrojonych prac zrekonstruowano zabytek razem z wnętrzami, wstawiono oryginalne lub skopiowane meble łącznie z powozami dawnych właścicieli - niemieckiej rodziny Lichnowskich. W "Białej Wieży" czekają na nas dodatkowe okolicznościowe wystawy, a wokół zadbany park krajobrazowy gdzie z głośnika rozbrzmiewa muzyka Beethovena.







Kilka kilometrów dalej niewielki zameczek w Raduniu. Na stromej skarpie, w otoczeniu zadbanego parku krajobrazowego kolejne muzeum z zachowanymi wnętrzami i szeregiem muzealnych eksponatów. Całość uzupełnia pięknie odrestaurowany spichlerz z miejscem na okolicznościowe wystawy oraz oranżeria z wystawą kwiatów. Trudno uwierzyć że w tych murach po II wojnie światowej umiejscowiono szkołę oraz mieszkania socjalne (skąd my to znamy ?) a gruntowny remont i rekonstrukcja zdewastowanego zabytku rozpoczęła się dopiero w latach siedemdziesiątych i skończyła w 1984 roku. W dalszym ciągu prowadzone są prace mające na celu upiększanie i przywracanie do dawnej świetności kolejnych obiektów na terenie folwarku.






Przemierzamy kolejne kilka kilometrów i nareszcie jest pałac którego zwiedzać od piwnic po strych się nie da, co nie oznacza że nie można wejść do środka. Służy jako lokalny "dom kultury", hotel, restauracja, a nawet klub fitness. Barokowy dwór w Velkich Hosticach oczywiście zachwyca czystością i eleganckim otoczeniem, bo zadbany park z wykoszoną trawą to tutaj coś zwyczajnego. W chwili gdy robione były fotografie wokół zabytku zorganizowano imprezy z okazji miejscowych dożynek. Odświętnie ubrani mieszkańcy bawiący się na pałacowym podjeździe i parkowych łąkach, koncerty, stoiska z jedzeniem i piwem (nie było ani jednej osoby pijanej!) - obrazki pokazujące przybyszom z "niedalekiej północy" jak ważnym miejscem może być taki dwór lub pałac dla lokalnej społeczności. 




Kilka minut jazdy samochodem i barokowa perła otoczona polem golfowym - pałac w Krawarzu, którego właścicielami byli min. Eichendorffowie oraz polski alchemik Sędziwój. Na fotografiach z lat pięćdziesiątych widać smętną ruinę bez dachu, jakich wiele u nas spotykamy np. w Bycinie lub Rząśniku. Na szczęście zabezpieczono na czas dach nad kaplicą, dzięki czemu podziwiamy ją dzisiaj w pełnej okazałości. Spłonął w 1937 roku i dopiero w 1970 roku zakończono remont, którego efektem jest lokalne centrum kulturalne wraz z niewielkim muzeum. W stosunku do innych tego typu placówek wnętrza są wręcz ubogie ale warte zobaczenia. Miła pani przewodnik oznajmia że część eksponatów wypożyczono z polskich muzeów. W pałacowej sieni starszy Czech dobija się do drzwi i biega w amoku szukając przewodniczki, która gdzieś zniknęła. Na tablicy jest napisane że ostatnie zwiedzanie o godzinie 16.00, a minęło 5 minut i nikogo nie ma!. Zjawiają się kolejne osoby żądające dostępu do muzeum i nikt nie zamierza odpuszczać. Urocza scenka rodzajowa, która wyjaśnia dlaczego i dla kogo tyle pieniędzy przeznacza się w tym kraju na kulturę.






W pomieszczeniu gdzie znajdują się kasy w Hradku nad Morawicą stoi ogromna reklama zapraszająca czeskich turystów do odbudowanego niedawno zamku w niedalekim Raciborzu. W końcu i my mamy się czym pochwalić bo zabytek lśni czystością, bieleją nowe tynki, cieszy oko nowa dachówka i brukowany dziedziniec. Współpraca między regionami na papierze trwa w najlepsze, chociaż w praktyce nie widać żeby nasi południowi sąsiedzi (przynajmniej ci z Hradka) zamierzali odwiedzać polskie atrakcje i oczekiwali tego samego od nas. Nie dziwi to gdy uświadomimy sobie że na raciborskim zamku w zasadzie nie ma żadnych oryginalnych eksponatów, a szklana winda, okna dachowe, sufity podwieszane i gipsowe ścianki przeciętny Czech zobaczy w pierwszym lepszym markecie. Miejmy tylko nadzieję że nie okaże się tak wnikliwy i nie zajrzy do niedalekiego Strzybnika lub Sławikowa gdzie stoją nasze "oryginalne" rezydencje.

Obsługiwane przez usługę Blogger.