Mitologia (2)

W poprzednim wpisie bardzo ogólnikowo nakreślona została historia Dolnego Śląska po 1945 roku ze szczególnym uwzględnieniem losu jej zabytków, które jeżeli nie liczyć licznych dewastacji i kradzieży wyposażenia, w większości przetrwały wojenną zawieruchę bez szwanku. Wyobraźmy sobie te czasy i stojący nad stawem pałac w Kopicach, gdzie tylko wybite szyby i powszechny bałagan świadczą o tym że coś się tutaj złego wydarzyło (spłonął w 1958 roku) . Spójrzmy na przepiękny pałac w Goszczu, który niedawno opuścili dawni niemieccy właściciele a nowi gospodarze zasiedlają pospiesznie jego mury (spłonął w 1947 roku), możemy też zajrzeć do Dziewina gdzie renesansowy dwór majestatycznie dominuje od wieków nad okolicą, ponownie uratowany z wyniszczającej wojny (dzisiaj zostały smętne resztki). Takie obrazki były powszechne, bo poza zamkiem w Gościszowie i kilkunastoma innymi rezydencjami wojna oszczędziła zabytki na prowincji. Nawet w Kamieńcu Ząbkowickim pałac stał mimo pożaru w oficynie i czekał na zagospodarowanie. Można było wyselekcjonować te najcenniejsze obiekty, zinwentaryzować ich wyposażenie, wysłać ludzi którzy w ich murach otworzyliby muzea, domy kultury, ośrodki pracy twórczej itd. Kto jednak sobie wtedy zawracał tym głowę ? Czesi.

W tym momencie każdy prychnie, przecież oni nie mieli wojny! U nich wszystko przetrwało nienaruszone! W ten sposób powiela się stereotypy i tworzy mity.

To prawda że Czechom udało się uniknąć takich zniszczeń jak w przypadku Wrocławia czy Warszawy, ale bzdurą jest twierdzenie że wojna zupełnie ominęła ich kraj. Wystarczy spojrzeć jak wyglądała w 1945 roku Opawa, Morawski Krumlov czy Fulnek, gdzie zastanawiano się nad sensem ponownej odbudowy miasteczka. Tam też przeszedł walec w postaci Armii Radzieckiej która niespecjalnie przejmowała się zabytkami i jak wszędzie dochodziło do kradzieży i gwałtów. Ta sama armia narzuciła im taki sam ustrój jak nam, podobnie gorliwie wdrażany w czyn. Tak samo nienawidzono Niemców, chociaż nie spotkały Czechów podobne represje jak to miało miejsce w Polsce. Każdy z nich jednak pamiętał masakrę Lidic i problemy z Sudetenlandem. Na tych terenach dominował żywioł niemiecki niechętny Czechom, z bogatymi właścicielami ziemskimi na czele i obejmował on sporą część kraju z miastami takimi jak Czeski Krumlov, Pizlno, Karlowe Wary, Liberec czy Opawa. W samej Pradze mnóstwo niemieckich obywateli kwiatami witało Hitlera i jego oprawców. Można gdybać co by było gdyby Czesi założyli coś na kształt Armii Krajowej i walczyli na ulicach zamiast montować czołgi i armaty dla okupanta. To jednak jest bezcelowe ponieważ mentalnie jesteśmy na różnych biegunach, a historia pokazała jednak że polskie walki niewiele zmieniły. Wojna skończyła się tam z podobnym skutkiem jak na Śląsku - ze zniszczeniami w różnych punktach ale ogólnie kraj był w dobrym stanie. Wraz z nim jego najcenniejsze skarby w postaci bezcennych zabytków. W myśl Dekretów Benesza skonfiskowano własność niemieckich obywateli a ich samych, często w brutalny sposób, wypędzono.


Na tym jednak podobieństwa się kończą. Skutkiem wspomnianych dekretów była nie tylko konfiskata, ale oddanie tych dóbr narodowi i nie był to tylko slogan. Liczne zamki i pałace zostały zabezpieczone, a ich wyposażenie zinwentaryzowane. Często niemal natychmiast otwierano w zabytkowych wnętrzach muzea, zdarzały się też takie przypadki jak w Czeskim Sternberku gdzie dotychczasowy właściciel został mianowany kustoszem, po czym po swoich pokojach oprowadzał wycieczki. Warto pamiętać że coś takiego jak czeska szlachta w zasadzie nie istniało, w większości byli to potomkowie możnych niemieckich rodów różniący się stopniem "zczechizowania" do jakiego doszło przez wieki. Taki sam los spotkał wszystkich, bez względu na lojalność wobec państwa czechosłowackiego, także Liechtensteinów którzy nie uważali się za Niemców. Czesi jednak, w przeciwieństwie do Polaków, ich majątek uznali za swoje dobro narodowe i otoczyli lepszą lub gorszą opieką. 


Trudno było wymagać od osadników na naszych Ziemiach Odzyskanych aby przyjęli dobra Schaffgotschów jak swoje, ale tutaj po praz pierwszy zawiodło państwo które zachowało się jak złodziej, na domiar złego kradnąc samemu sobie. Oczywiście istniała niepewność statusu tych ziem, jednak wandalizmu i głupoty w żaden sposób to nie tłumaczy. Można było te dobra zabezpieczyć w podobny sposób jak to zrobili nasi południowi sąsiedzi, co nie było takie abstrakcyjne o czym świadczy przykład pałacu w Pszczynie. Dlaczego tylko tam się dało ? Dzisiaj wszyscy świetnie wiemy że spora część zabytkowych kolekcji wylądowała u różnego rodzaju aparatczyków i sprytnych złodziejaszków, zamiast w muzeach. Kolejne zostały bezmyślnie zniszczone. Naród dostał opuszczone rudery i na szybko stworzone PGR-y, w zamian mógł sobie też ukraść resztki z pańskiego stołu, z czego skwapliwie korzystał i korzysta do dzisiaj.

Zniszczone podczas wojny rezydencje szybko w Czechach odbudowywano, a te które ocalały adaptowano nie tylko na muzea, ale i na siedziby różnych instytucji. Bardzo często robiono to w taki sposób jak u nas, wysypując w zamkowych komnatach zboże lub wykorzystując je jako magazyny co doprowadzało do kolejnych dewastacji. Mało kto może sobie dzisiaj wyobrazić w pałacu Liechtensteinów w Valticach (na liście UNESCO) parkujące traktory i zawalone dachy, a przecież tak tam długi czas "gospodarowano". W niedalekich Miloticach, które tak dzisiaj zachwycają swoim oryginalnym wystrojem, urządzono szkołę dla Armii Radzieckiej, w Uhercicach wywieziono całe wyposażenie i stworzono gospodarstwo rolne, doprowadzając przepiękny pałac do kompletnej ruiny. Cenne księgozbiory klasztorne wywożono do Pragi, zamykano zakony i kościoły. Co się stało że mimo wszystko bezcenne budowle przetrwały tam do dzisiaj w tak dobrym stanie ?



Szybko przyszło opamiętanie. W mrocznych czasach komunizmu zaczęły się liczne renowacje, zwłaszcza w wytypowanych jako najcenniejsze zabytkach. Kto sobie dzisiaj wyobraża pałac w Litomyślu (UNESCO) bez wspaniałych dekoracji sgraffitowych ? Kto zdaje sobie sprawę że zamek w Kromeriżu (UNESCO) spłonął częściowo w 1945 roku, a słynne ogrody biskupie były zapuszczoną kępą chaszczy ? Kto wyobraża sobie słynną brneńską willę Tugendhadt (UNESCO) jako przedszkole z pomalowanymi na różowo ścianami ? Mikulov z doszczętnie wypalonym zamkiem ? Brudny Czeski Krumlov tonący w oparach wyziewów miejscowej papierni ? Trebicz (UNESCO) z przeznaczoną do wyburzenia dzielnicą żydowską ? Zamek Veveri z zawalonymi stropami i dachami ? 

Wykonano OGROMNĄ pracę, przeznaczono OGROMNE środki aby te wszystkie cuda przywrócić do dawnej świetności. Zwłaszcza po upadku komunizmu, do dzisiaj czerpiąc garściami pieniądze unijne nawet w najmniejszych wioskach, gdzie przeprowadzane są prace renowacyjne w skali o jakiej nam się nie śniło. Warto jednak sobie uświadomić że w Czechach głównym gospodarzem jest państwo a nie prywatni właściciele. Ci ostatni jeżeli chcą coś kupić mogą co najwyżej liczyć na te najmniej znaczące obiekty, których nikt nie chce, albo nie ma na nie żadnego pomysłu. Wyjątkiem są zamki i pałace odzyskane przez przedwojennych właścicieli, ale i oni wykorzystują je w pierwotnym kształcie jako muzea czy galerie. Czeski Narodowy Instytut Dziedzictwa (NPU) zarządza ponad dwustoma najcenniejszymi obiektami w całym kraju przeznaczając ogromne środki na ich nieustające remonty i nowe wystawy, podczas gdy analogiczna instytucja w Polsce zarządza co najwyżej swoją stroną internetową. Pozostałe są w gestii samorządów, gdzie nawet najmniejsze miasteczko jest w stanie utrzymać spory pałac i robi to z powodzeniem urządzając w jego murach muzea, biblioteki, domy kultury czy galerie z wyrobami lokalnych artystów. Niewiele jest zabytków do których nie ma wstępu przeciętny turysta, wszystko jest dla obywatela! Państwo czeskie, trzykrotnie mniejsze od Polski, z czterokrotnie mniejszą populacją, utrzymuje bezpośrednio kilkaset dużych rezydencji na prowincji (nie licząc Pragi), podczas gdy u nas takich obiektów jest co najwyżej kilkanaście. Na Śląsku Górnym i Dolnym - ZERO.



Wyobraźmy sobie na koniec czeski pociąg pancerny zdobywający Międzylesie w 1945 roku. Był przecież taki moment, gdy nasi południowi sąsiedzi zgłaszali historyczne racje do Ziemi Kłodzkiej,  powiatu raciborskiego oraz głubczyckiego chcąc je zbrojnie odebrać. Wyobraźmy sobie że Stalinowi ręka zadrżała i podarował Kłodzko (Kladsko) nie nam, ustalając granicę gdzieś w okolicy Barda, Złotego Stoku i Nowej Rudy. Na mocy Dekretów Benesza Niemcy zostają wypędzeni a ich dobra skonfiskowane. Szybko zajęte zostają ocalałe bez szwanku zamki i pałace, a w najcenniejszych pojawiają się urzędnicy i wartownicy aby przekazać je nowym osadnikom jako ośrodki kultury. W nietkniętym pałacu w Bożkowie trasę turystyczną po pańskich pokojach, bogato zdobionych i wyposażonych, można otwierać od razu. Podobnie jest w Wilkanowie, Międzylesiu, Trzebieszowicach, Ołdrzychowicach, Ścinawce Górnej i Gorzanowie. Zwłaszcza ten ostatni zachwyca swoją renesansową bryłą i teatrem podobnym do tych z Litomyśla czy Czeskiego Krumlova. Są wprawdzie przypadki takie jak w Ratnie gdzie czeskie ministerstwo zdrowia robi sobie magazyn strzykawek i bandaży, czy w Piszkowicach gdzie zrobiono wielki spichlerz ale te "błędy i wypaczenia" zostaną kiedyś naprawione. W Korytowie, Różance, Łomnicy i pałacu Raczyn miejscowe samorządy urządzają domy kultury i biblioteki. W Żelaźnie czy w Ścinawce Średniej działają państwowe gospodarstwa rolne ale zabytki są należycie utrzymywane. Przetrwały wszystkie do naszych czasów poza wyburzonym pałacem w Wolanach (w Czechach i takie przypadki się zdarzały) ale to jedyna strata. 

I jedyna prawdziwa historia, bo tego pałacu, podobnie jak kilku innych, na polskiej Ziemi Kłodzkiej od dawna nie ma. Pozostałe są w tragicznym stanie, podnoszone z ruiny przez prywatnych właścicieli.


Mitologia jednak trzyma się mocno - "była wojna, było ciężko". Najważniejszy mit jednak jest taki, że to nie my, ale nam to zrobili. Chociaż pozytywne przykłady mamy na wyciągnięcie ręki, nikt nie wyciągnął do dzisiaj wniosków. Pałac w Bożkowie zamiast na turystów czeka na kolejnego właściciela...

Obsługiwane przez usługę Blogger.