Mitologia (3)

Śląsk po 1945 roku znalazł się na terytorium Polski ale nie wolno zapominać że jego niewielka część ze stolicą Opawie jest dzisiaj częścią Republiki Czeskiej. Granica podzieliła istniejące obok siebie wsie i miasteczka tworząc dwie różne rzeczywistości funkcjonujące przez lata w podobnych realiach. Pechowo, czeska część Śląska padła ofiarą ofensywy Armii Radzieckiej nazwanej później Operacją Morawsko-Ostrawską, niszczącej nawałnicy która zmiotła z powierzchni ziemi Opawę, Wodzisław Śląski, Głubczyce, Karniów, Racibórz i kilka innych miejscowości. Straty były podobne po obu stronach granicy, ale ich naprawa po zakończeniu wojny przebiegała w zupełnie inny sposób.

Nie ma sensu po raz kolejny roztrząsać powojennych losów Śląska, grabieży, dewastacji, "cegły dla Warszawy" i "małpy z zegarkiem". Było, minęło. Tym bardziej że czasy się zmieniły, granice są widoczne jedynie na mapach i w ludzkich głowach. Każdy z nas może w związku z tym odwiedzić pałace po czeskiej stronie, zwłaszcza że są one w większości udostępnione dla turystów. Jeden z nich dosłownie stoi na granicy, tuż przy rzeczce Opawicy, która dzieli dawne dobra ziemskie na dwie części. Zamek Linhartovy raczej nie rzuca na kolana. Renesansowy pałac z wewnętrznym dziedzińcem swój obecny eklektyczny wygląd uzyskał na początku XX wieku i nie była to przebudowa zbyt udana. Podczas wojny spłonął, w 1947 roku runął dach i długie lata stał jako smętna ruina na krańcu czeskiego świata. W 1957 roku rozpoczęła się odbudowa, a w 1966 roku budynek przejęło państwowe przedsiębiorstwo zaopatrzenia medycznego które urządziło sobie w jego murach magazyn. W 2001 roku zabytek przejęła gmina Město Albrechtice kontynuując remonty i urządzając we wnętrzach ekspozycję.







Kto się spodziewa wnętrz na miarę Hluboki nad Wełtawą lub Kromeriża pewnie się rozczaruje. Niewiele się zachowało z dawnego wystroju. Kilka polichromii na ścianach, garstka mebli i obrazów, część sklepień w przyziemiu. Wybiałkowane ściany, systemowe stropy i przemysłowe posadzki nie tworzą żadnego specjalnego klimatu. Sama wystawa też w większości stworzona jest na zasadzie "mydło i powidło" - ceramika, rzeźby z papieru i drewna, zabawki, plansze z historią, poroża, grafiki i plakaty. Część prezentowanych wyrobów to dzieła miejscowych artystów i rzemieślników, promocja gminy, a nawet wystawa fotografii artystki z Polski. Co gmina miała ciekawego do pokazania to umieściła w pałacowych murach. Do tego trzeba dodać liczne imprezy kulturalne organizowane przez cały rok oraz możliwość wynajmu na ceremonie ślubne i inne okoliczności.

Co to musi być za bogata gmina, że stać ją na utrzymanie takiego ośrodka kultury!

Samo Město Albrechtice zamieszkuje 3 638 osób (!!!!). Dla porównania Chełmsko Śląskie -2175 osób, Nowogrodziec - 4244 osób, Głogówek - 5755 osób (Wikipedia). Niejedna wieś na Śląsku jest kilkukrotnie większa. Tak mała mieścina, w biednej raczej gminie, łoży wielkie środki finansowe na utrzymanie pałacu i parku, które dochodu jej na pewno nie przynoszą. Z naszego punktu widzenia - fanaberia i samobójstwo. Takich gmin w Czechach są setki i każda ma podobny "balast" do na głowie.








My na polskim Śląsku rozważamy sytuację w której powiat kłodzki (166 000 mieszkańców, samo Kłodzko 27 792 mieszkańców) musiał sprzedać pałac w Bożkowie prywatnemu inwestorowi ponieważ nie miał (i wciąż pewnie nie ma) środków finansowych na taki cel. Tak samo by zrobił z każdym innym zabytkiem który jest w jego posiadaniu, podobnie jak każdy inny powiat w Polsce (z nielicznymi wyjątkami). Urzędnicy i samorządowcy składają bezradnie ręce i tłumaczą się biedą oraz brakiem możliwości. Po co komu pałac w Bożkowie ? Po co komu muzeum w jego wnętrzach ? Wystawy dla lokalnych artystów i cykliczne imprezy ? Niech to zrobi prywatny inwestor, to teraz jego problem. Bo zabytek jest problemem, podobnie jak każda inna sprawa związana z szeroko rozumianą kulturą. Gdy zawaliła się ściana pałacu w Chocianowcu gmina wystąpiła o środki finansowe do MKiDN. Nie na odbudowę, ale na betonowy płot którym można go odgrodzić od świata. I tak jakaś inicjatywa, bo większość nie robi nic. Dla urzędników z bogatego Opola (118 000 mieszkańców) niszczejąca na starym cmentarzu mała kaplica jest "nieopłacalna".

Miła Pani przewodnik w linhartovskim pałacu pyta gościa z Polski, to u was nie ma środków z Unii Europejskiej ?







Nauczono nas niestety żeby niczego od państwa nie wymagać, bo ono i tak nie pomoże. Od wieków wmawia się mieszkańcom że jest bieda, była wojna, są przejściowe trudności, trzeba zaciskać pasa itd. W tysiącletniej historii naszego kraju zawsze chyba było źle i czekaliśmy kiedy się polepszy zadowalając ochłapami. Niestety, większość w to uwierzyła i "niedasizm" jest już czymś normalnym, nad czym się nawet nie dyskutuje. Dotyczy to każdej dziedziny życia, nie tylko zabytków, chociaż te przypadki są zdecydowanie na końcu listy potrzeb od zawsze i na zawsze. Po co ludziom kultura ? Im większymi są chamami, tym łatwiej nimi sterować, czego przykłady widzimy w naszej codzienności, a przykład idący z góry tylko to potwierdza. Dlatego zabytki możemy sobie odbudowywać sami, co najwyżej ministerstwo rzuci jakąś jałmużnę. Państwo nie jest dla obywateli, jest dla samego siebie i grupy cwaniaków na stanowiskach. Tu jest Polska!

Wycieczka w Linhartovach przechodzi na balkon, skąd widać rzeczkę i zarośnięte chaszczami podwórko w polskich Lenarcicach. Pani przewodnik wskazuje palcem majaczące w krzakach ruiny, gdzie kiedyś była pałacowa oranżeria. Bezradnie rozkłada ręce, bo ruiny znajdują się po drugiej stronie granicy, w Polsce. Wielka szkoda, bo można by było je odbudować i urządzać w ich murach imprezy...
Obsługiwane przez usługę Blogger.