Ostatnie chwile wielkiego dzieła Karla Langhansa
Poniżej jeden z ciekawszych artykułów dotyczących dolnośląskich zabytków. Pięknie opisane losy ginącego kościoła - jednego z najpiękniejszych na Dolnym Śląsku. Dziś jest zabezpieczony przed wandalami i złodziejami, ale dziurawy jak sito dach nie daje nadziei na lepsze jutro.
Kierownik szkoły dał nam wiatrówkę, żebyśmy sobie postrzelali. Wchodziliśmy na plebanię, bo stamtąd łatwiej trafić w kościelne okna
Taka szczupła jestem? - pani sołtys przeciska się przez wąski otwór w kościelnym murze. Kościół jest na planie elipsy i kobieta pośrodku wygląda jak aktor na scenie teatru, mocno podupadłego.
- Sama bym nie weszła, ale z wami boję się mniej - Olga Burdyna ostatni raz zaglądała tu przed 30 laty. - No, naprawdę, zabytek piękny, filmy można by kręcić. Ale już chyba tylko horrory.
Nie ma ambony nad ołtarzem ani samego ołtarza - tylko kilka zatartych słów gotykiem i swojskie "kurwa". Jeszcze - "Rafi to huj", męskie przyrodzenia wygrawerowane na barokowym murze i sentencja: "Co ma wspólnego żonka z drzwiami? Jedno i drugie jak nie pierdolniesz, to się nie zamknie".
Dwa rzędy drewnianych empor biegnących wzdłuż ścian straciły kolor, ale zyskały sporo nowych napisów.
Przez dziury w kopule widać drzewa i chmury. Schody na wieżę urywają się w połowie, wieżowe zegary i dzwon znikły.
Posadzka zupełnie wypruta, wśród drewnianych resztek leżą niedopałki i puszki po piwie.
Ktoś wyrwał kamienny portal.
Piaskowiec, ludzie to biorą do Niemiec. Jest w cenie - objaśnia pani sołtys. - Ale tego Jezusa w koronie cierniowej chyba nie wywiozą? - przygląda się jedynej pozostałej płaskorzeźbie.
- Że też ludzie tak sami niszczą - kręci głową.
Jacy ludzie? No, ludzie.
Może jakby było nasze
Zaczęło się od szyb. - Kierownik szkoły pożyczał nam wiatrówkę i na przerwach biegliśmy całą ferajną na pustą plebanię, bo stamtąd lepiej celowało się w okna. Płaciliśmy mu od strzału. Ale nie tylko ja strzelałem.
Ryszard Kaprawy, emerytowany nauczyciel polskiego, mieszka w Żeliszowie od zawsze. Pamięta, że do 1956 roku kościół był zamknięty, a klucz był u organisty.
A potem ktoś otworzył drzwi na oścież i wtedy zabawa zaczęła się na całego.
Biegał tam z innymi dziećmi - chowali się za kolumnami, skubali kryształowe sople z żyrandoli na korale ("dwa żyrandole przeniesiono do kościoła katolickiego"), wyciągali śpiewniki z szafek zamykanych na kluczyki, myszkowali na chórze ("skórzany miech organów był wielkości tego pokoju").
Dorośli trzymali w świątyni barany i rąbali drewno. - System zawinił, czyli państwo, bo dawał przyzwolenie na dewastację - uważa Ryszard Kaprawy, który od ćwierć wieku do środka nie zaglądał.
- Trochę obciachowa sprawa - przyznaje.
Pani sołtys: - Może jakby to było nasze, katolickie, to by tak źle nie było?
Może Ruskie
"Przeto tak mówi Bóg: oto ja kładę na Syjonie kamień, kamień dobrany, węgielny, cenny, do fundamentów założony. Kto wierzy, nie potknie się" - u podstawy kościoła pozostał kamień z wyrytym fragmentem z Księgi Izajasza.
XVIII-wieczną budowlę przypisuje się Carlowi Langhansowi, temu samemu, który zaprojektował Bramę Brandenburską w Berlinie. - To słynne nazwisko i owalny kształt świadczą o wyjątkowości obiektu, na palcach jednej ręki można policzyć dolnośląskie kościoły o podobnie oryginalnej architekturze - przyznaje Wojciech Kapałczyński, jeleniogórski konserwator zabytków. Do rejestru zabytków wpisał go jednak dopiero w 2006 roku.
Wpisu można dokonać na wniosek właściciela, czyli wójta, który tego nie zrobił, lub z urzędu, czyli przez konserwatora. - Mam tylko ośmiu pracowników i dziesiątki tysięcy zabytków do zaopiekowania. Nie jesteśmy w stanie ogarnąć wszystkiego. Poza tym taki wpis jest uciążliwy i kosztowny - 2 tys. zł. Dla nas to niemałe pieniądze - tłumaczy zwłokę.
Protestancka świątynia wciąż góruje nad wsią, wysoko, na wzniesieniu. Ewangelików zawsze było tu więcej. - Nabożeństwa odprawiano przed południem, a potem szło się do restauracji na ciemne piwo i białą oranżadę - Tadeusz Jurczyk miał 15 lat, gdy w 1940 roku trafił tu na roboty z Górnego Śląska (ojciec nie podpisał volkslisty). Restauracje były trzy, jedna z napisem: Polen Zutritt verboten, Polakom wstęp wzbroniony, prócz tego dwie kuźnie, dwie rzeźnie, trzy sklepy, stolarz, kołodziej i piekarz.
Pastor zaczepił go kiedyś: - Evangeliker?
- Katholiker - odparł nastolatek.
- Evangeliker, Katholiker, ein Gott - odparł pastor i zaprosił na nabożeństwo.
- Chodziłem razem z Francuzami, jeńcami, do kościoła katolickiego, ale i do protestantów parę razy zajrzałem. Jak tam było ślicznie: żyrandole, balkony dookolne, biała podłoga, eleganckie organy.
Pracował u bauera Martina Andersa, po kapitulacji przejął jego dom i 25 mórg ("Martin wyszedł ze wsi tylko z jednym plecakiem").
W 1945 roku przyjechali pierwsi Polacy ze wschodu, w 1947 wyjechali ostatni Niemcy. Pastor przyszedł do niego z żoną i córką, uściskał na pożegnanie. Pół nowej, polskiej wsi chciało wyświęcić kościół ewangelicki na katolicki. - I wtedy kilku szatanów durnowatych nie zgodziło się.
"Przecież jeden Bóg", mówił Tadeusz Jurczyk do sąsiadów, którzy wyrywali ławki na rozpałkę. Mówili mu, że chyba z niego Niemiec, skoro ewangelickiego broni. Zaglądał co kilka dni, zawsze czegoś było mniej. - Za serce łapało. W końcu została się pustka, amen. "Kto to zrobił?", pytali potem Niemcy z NRF, a miejscowi wmawiali, że Ruskie. Nieprawda, Rosjanie nic nie ruszyli. Wszystko to Polacy z Żeliszowa.
Może i wynoszono
Dziś we wsi jest 750 osób (pani sołtys: "Co druga w Niemczech w opiece dorabia") i dwa sklepy. Młoda ekspedientka ogląda serial: - Co mnie tam kościół obchodzi.
- Coś pani, w Polsce nie mieszkasz? - jowialny brodacz rozparł się z butelką piwa na sklepowym krzesełku podpisanym flamastrem: "Ja tu siedzę. Janek". - Nie wiesz pani, że w Niemczech jest moda na te zabytkowe kamyki, co je ludzie z kościoła wyciągali? Wie pani, jak było, komuna. Chodziło się, piszczałki z organów wyrywało. Szabrowanie, przecież to normalne.
- No, chodziłem tam z Edkiem jako dzieciak - drugi chwiejny brodacz próbuje włożyć banknot do automatu do gier Golden Gate. - Starsze pokolenie, powiedzmy szczerze, wynosiło deski.
- A ja do tego kościoła nie chodził, bo ewangelicki - staruszek w gumiakach ściąga kapsel otwieraczem przymocowanym łańcuszkiem do lady. - Może i co tam wynoszono, ale ja nie widział.
Brodacz numer jeden: - Dobrze, że nasz, katolicki, udało się odbudować.
Może są jacyś ewangelicy
Na zrujnowanym protestanckim cmentarzu bujnie rozrósł się barwinek, przydaje się na wianki do dekorowania kościoła katolickiego. Pani sołtys chodzi z dziećmi porządkować groby, ale tylko na cmentarzu katolickim. - Boję się, żeby mi tu do dziur nie powpadały - pokazuje wyrwy po ewangelickich nagrobkach. Do księdza idziemy wspólnie. - Inaczej nie przyjmie. Przestraszył się, że gazeta przyjeżdża, żeby mu tę ruinę dać w prezencie - Olga Burdyna prowadzi na koniec wsi. W gotyckim kościele św. Jana Nepomucena kończy się gruntowny remont.
O kościele ewangelickim ksiądz Romuald Glapa wie tylko, że zaraz po wojnie był nietknięty, zamknięty na klucz, a cmentarz uporządkowany. Czy dałoby się trochę posprzątać niewielką protestancką nekropolię? - Mam we wsi tylko sześciuset parafian, za mało nas - rozkłada ręce.
- Za darmo dziś nikt robić nie będzie - wtrąca pani sołtys. - No i przecież to bezpańskie.
- Mój kościół ma większą wartość, bo średniowieczny. Tamten nikogo nie obchodzi - dodaje ksiądz. - Nawet nie wiem, czy w okolicy są jacyś ewangelicy.
Żeliszów należy do parafii w Lubaniu, gdzie stoi kościół ewangelicki w dobrym stanie: zaopiekowali się nim ewangelicy z Górnego Śląska, Pomorza, centralnej Polski, którzy przyjechali tu po wojnie. Odnowili świątynię, chodzą na regularne nabożeństwa. Ks. Cezary Królewicz, proboszcz ewangelickiej parafii w Lubaniu, nie powie, ilu ma parafian, bo przepisy mu zabraniają. - "Ewangelik to Niemiec", takie łatki przypinano nam po wojnie na Dolnym Śląsku, m.in. protestantom ze Śląska Cieszyńskiego, którzy przyjeżdżali tu całymi wioskami. Nie było im tutaj łatwo, niektórzy ukrywali się ze swoją wiarą albo stąd uciekali - opowiada.
Żeliszowski kościół zna tylko z fotografii; nie był tam, ma za dużo obowiązków. - To przykre, ale nie jesteśmy w stanie się tym zająć - kończy pastor.
Walter, Hans... - przedwojenni ewangelicy przyjeżdżają do rodzinnego Żeliszowa trzy razy w roku. Zatrzymują się w dawnej plebani, która jest teraz domem dla pracowników szkoły. Mieszkają u emeryta Jana Buchowskiego (żona, b. dyrektorka szkoły, właśnie jest w Niemczech; dorabia "w opiece"). Spacerują po wsi, przypominają sobie, kto pod jakim numerem mieszkał i jak po nabożeństwie chodzili na piwo do Gasthausu. Hans Brocke był strażakiem, od święta grał na kościelnej wieży na trąbce. Pamiętają, w którym domu mieszkała ta kobieta, co była w ciąży, i nie wiadomo, co stało się z dzieckiem. I jak szukali złota za krzyżem pokutnym w lasku.
- Chodzą i dziwują się, że wszystko tak się w ich Giersdorf rozleciało - mówi Jan Buchowski. - Za mnie to już w kościele organów nie było, a ołtarza tylko troszeczkę - dodaje. - Dzieciaki tam zawsze w środku wariowały, papierosy paliły na przerwach. A jak szpic na wieży się przechylił, to ktoś go zdjął i zabrał z niego różne pisma, plany, a nawet jakiś zeszyt.
Może na chwilę
Pani Adela trafiła do Żeliszowa na Dolnym Śląsku w maju 1945 roku, prosto z Maksymówki, zza Buga. Miała cztery lata. - Prawie cała Maksymówka tu pociągami zjechała i objęła to, co Niemcy zostawili.
Biegała z innymi dziećmi po kościele; potem bawił się tam jej syn, dziś 50-latek. - Ołtarz był, żyrandole piękne, wszystko na miejscu, tylko księdza brakowało. Nic już nie powiem - zrywa się nagle i wychodzi. Pamięta, że ludzie brali ławki na gołębniki. Wyciągali, bo ewangelickie. Którzy ludzie? No wszyscy. Sąsiedzi, którzy wieczorami schodzili się na pogaduchy ("telewizorów nie było") i zastanawiali się, kiedy władza podstawi im powrotne pociągi do Maksymówki.
Nikt o nic specjalnie nie dbał, bo lada dzień, lada miesiąc mieli wracać na ojcowiznę. Żeliszów to była przejściówka.
- Tak, my tu wszyscy ze wschodu - Danuta Kędzierska, bibliotekarka, śpiewnie zaciąga. - Do lat 60. ludzie wierzyli, że zjawili się tu na chwilę.
Pani Danuta też się bawiła w chowanego w świątyni. - Niejeden wóz we wsi zmontowano z kościelnych podłóg, bo były solidne. Wszyscy widzieli, że się wynosi, przecież w kieszeni się tego nie schowa.
- Można wnioskować, że ta grabież do chwili obecnej istnieje - dodaje po namyśle.
Może jeszcze szabrują
- Uszczęśliwili nas kościołem na początku lat 90., po komunalizacji mienia państwowego - wzdycha Kazimierz Gawron, wójt gminy Bolesławiec. Próbował przekazać obiekt dalej: pisał do hierarchów ewangelickich (odmówili, bo nie mają wiernych) i katolickich (odmówili, bo mają własne problemy i nie są dość zasobni). - W ogóle ze świątynią sprawa jest delikatna - dodaje. - Radni powiedzą: nie mamy dróg ani kanalizacji, a ja kościół remontuję?
Wójt przyznaje - kościół jak jajo, w tym jego urok; drugiego tak pięknego i tak zniszczonego w gminie nie ma. Na razie muruje pustakami drzwi i okna, ale zawsze ktoś kilka wyłuska i wciska się do środka. - Może jeszcze chodzą tam po drewno? To jeszcze da się tam wyszabrować.
Przed kościołem ostrzega pani sołtys na wiejskich zebraniach i nauczyciele na godzinach wychowawczych. Że lepiej do środka nie wchodzić, bo nie wiadomo, kiedy się zawali.
- Mówi pani, że są tam ślady bytności ludzkiej? - Arkadiusz Kruszelnicki, dyrektor szkoły podstawowej, do wnętrza nie zaglądał, bo się boi. - Nie odnotowałem przypadku, żeby nasz uczeń tam wszedł. Pewnie starsi to robią i po ciemku; teraz zmrok o 16.20 zapada.
Wie, że ewangelickie epitafia skuto i gdzieś zabrano. - Nie trzeba daleko szukać tych, co go zniszczyli - uważa. - Jako laik i osoba postronna widzę, że jest źle. Trzeba przyznać, że jako kraj słyniemy z ruin.Szkoła stoi w pobliżu kościoła, otoczona łąkami. Dyrektor ma ponad hektar trawy do skoszenia i nie ma jej gdzie składować, więc zgniła, śmierdząca trafia za kościół. - No to jednak jest troszeczkę nie tak, żeby ten gnój tu chować - namyśla się pani sołtys.
- Ale do środka nie wrzucamy - zastrzega dyrektor.
Może bogaty pan z Bolesławca
Kto powinien się zająć kościołem?
Pani sołtys: - Może jakieś związki wyznaniowe albo ten bogaty pan z Bolesławca, co ma stację paliw? Albo Niemcy, co tu przyjeżdżają.
Dyrektor szkoły: - O, nie, proszę mnie o to nie pytać, ja się tym nie interesuję. Zresztą tam już się nic nie da, 30 lat temu był ostatni moment, żeby się do tego brać.
Księża: - Przecież to gminy.
Bibliotekarka: - Właściwie ta ruina nikomu nie przeszkadza, stoi sobie.
Nauczyciel: - Konserwator nic nie robi, a wójt obojętny, bo nie ma pieniędzy. Tu pasjonat jest potrzebny.
Wójt: - Może marszałek województwa?Jan Buchowski: - Tu strefa wyższa musi poruszyć. My możemy tylko patrzeć.
Syn Jana Buchowskiego: - Może telewizja?
Konserwator zabytków: - Wyślę zalecenia wójtowi. Jest dużo programów unijnych na ratowanie takich obiektów, łatwo można pozyskać pieniądze wspólnie z polsko-niemieckimi stowarzyszeniami. Na dach, okna, izolację - bez wewnętrznego wystroju - wystarczy milion. Nie może być tak, żeby Europejczycy nazywali nas wandalami.
Proboszcz ewangelicki: - Środki unijne? Obiecanki-cacanki. Na projekty miękkie to tak, ale to jest bardzo twardy projekt.
Wójt: - Potrzebny jest cel. Tylko skąd go wziąć?
Może koncerty, może fikołki
Co mogłoby tu być?
Konserwator zabytków: - Świetlica ludowa. Ale na wiejskim zebraniu lud krzyczał, że nie będzie zbierać się w kościele w celach kulturalnych.
Wójt: - Sala gimnastyczna.
Pani sołtys: - E, jakże to tak, fikołki w kościele fikać?
Emerytowany nauczyciel: - Sala koncertowa, bo akustyka tam nieziemska.
Pani sołtys: - Kto tu będzie na koncerty chodził?
Nauczyciel: - Może telefonia komórkowa na wieży.
Jan Buchowski: - Żadnych przekaźników, bo zrobią nam takie pole magnetyczne, że z łóżek będzie nas wyciągać.
Córka pana Buchowskiego: - Może na zdjęcia? Ostatnio para młoda się tam fotografowała.
Buchowski: - W takim burdelu?
Proboszcz ewangelicki: - Mam wizje i fantazje, ale jak sobie pomyślę o pieniądzach...
Ksiądz katolicki: - To nie ma szans, za bardzo zniszczone.
Konserwator: - Nigdy nie jest za późno, dopóki stoją mury.
Pan ze sklepu z piwem: - Samo się zawali i już.
Źródło: Duży Format autor: Aneta AugustynWięcej... http://wroclaw.gazeta.pl/wroclaw/1,35769,7372983,Niekatolickie.html#ixzz0sACc1plT
I to wszystko w kraju w którym zdecydowana większość ludzi deklaruje wiarę w Boga, tego samego w którego wierzą ewangelicy...