Frankenstein
Powiem szczerze - chciałbym to doświadczenie mieć jeszcze przed sobą. Chciałbym któregoś dnia znów znaleźć się w tym miejscu po raz pierwszy w życiu. Za każdym razem - ilekroć tam jestem - pragnę tego samego. Żeby bez żadnego wcześniej powziętego zamiaru, ot tak, z przypadku, bez wyraźnego planu i powodu, nieoczekiwanie wysiąść z pociągu lub autobusu wprost pod pogodne późnoczerwcowe niebo. I z takim samym co wtedy, lekkim zamętem w myślach, tym jaki znają zakochani, a przeczuwający że żadna miłość nie może być wieczna, pójść ulicą pustą jak głowa. Wdychać zapach kwitnących akacji pomieszany z kurzem ulicznym i odkrywać za trzecią przecznicą widok otwarty wprost na pola, kępki lasów i Góry Sowie w tle.
Chciałbym jeszcze kiedyś, po raz pierwszy w życiu, wejść do tego miasta i nieść w sobie melancholię pomieszaną z odczuciem, że kiedyś już - sto lat temu ? dwieście ? jeszcze więcej ? - byłem już tutaj z jakiejś ważnej przyczyny. Tylko przelotem, tak jak teraz. Ale jest to po prostu niemożliwe. Bo nie można po wielokroć przeżywać tego samego po raz pierwszy. Można tylko szukać czegoś, łudzić się, nie znajdywać, szukać ponownie, znów bezskutecznie. I ostatecznie ratować się wspomnieniami.
Są miasta, które - choć niby te same - niegdyż były zupełnie inne. Nazywały się całkiem inaczej i dla swoich mieszkańców były odwieczną miłością, rajem, całym światem, a nie tylko dożywotnim wyrokiem. Dlatego nie sposób kiedykolwiek być w nich po raz pierwszy. Bo skądś znam to wszystko jak własną kieszeń, chociaż - przysięgam - jeszcze nigdy tutaj nie byłem. Może tylko we śnie. I nigdy nie ma tego pierwszego razu, bo wszystko jest po raz ostatni. Szkoda.
Takich miast, w których jesteśmy jak w niebie, jest wiele. Praga, Florencja, Monachium, Paryż. I właśnie to, o którym zaraz opowiem, do tamtych w ogóle się nie umywające. Małe. Maleńkie. Prawie nic. Odkąd je znam, nie wątpię ani przez moment, że jest wielkim szczęściem znaleźć się w tym miasteczku - niegdyś dumnym mieście - choćby na krótkie pół godziny. Pogoda jest bez znaczenia, ale czerwcowe popołudnie po słonecznym dniu - najlepsze.
Tak o Ząbkowicach Śląskich napisał Henryk Waniek w książce "Inny Hermes" i się nie mylił. To wciąż niedoceniane miasteczko jest jednym z najpiękniejszych na Dolnym Śląsku. Jest także jednym z najlepiej zachowanych, bo nie zniszczyła go wojna, a czas PRL-u jedynie nieznacznie naruszył. Wciąż otoczone murami obronnymi, z ogromnymi ruinami zamku, cennymi świątyniami, wspaniałym ratuszem i najbardziej znaną atrakcją - Krzywą Wieżą, urzeka nie tylko w czerwcowe popołudnie. Zabytki są zaledwie uzupełnieniem dla urokliwych uliczek z malowniczymi zaułkami, z których wciąż wygląda bogata historia miasta. Jeżeli odrzuci się współczesne patologie, których i tutaj nie brakuje, to można zauważyć, że czas stanął w miejscu. Kiedyś nazywane Frankenstein być może było inspiracją dla autorki książki o potworze stworzonym z ludzkich zwłok przez doktora Frankensteina. Sprzyja temu miejscowa legenda o grabarzach wywołujących zarazę w mieście w 1606 roku. Atmosfera zbrodni to nic nadzwyczajnego w tej okolicy. W sąsiednich Ziębicach przecież mieszkał w latach dwudziestych XX wieku Karl Denke - najsłynniejszy europejski kanibal. Dzisiaj jedynie organizowane co roku weekendy z Frankensteinem i miejscowe muzeum przypominają te mroczne historie. Ząbkowice nazywane są również "Śląską Pizą" ze względu na niezwykłą dzwonnicę niebezpiecznie odchyloną od pionu. Ta ząbkowicka stoi wśród ładnych kamieniczek i sprawia wrażenie, że runie na ich dachy któregoś dnia. Kto jest chętny może z jej szczytu podziwiać panoramę miasteczka ze srebrogórską twierdzą na horyzoncie. Na ścianie sąsiedniego kościoła św. Anny możemy zobaczyć epitafium wnuka Wita Stwosza, a we wnętrzu nagrobki księcia Karola I Podiebrada i jego żony Anny. Wspaniały neogotycki ratusz jest kolejną charakterystyczną dominantą starego miasta, która kiedyś raziła swoją obcą w tym regionie architekturą, a dzisiaj już tylko zachwyca. A przecież to nie wszystko, bo w Ząbkowicach zachowała się duża liczba, jak na tak niewielkie miasteczko, kościołów i kaplic. Niektóre w ruinie, są takie, które zamieniono na inne potrzeby, lub pięknie wyremontowano. Historia atakuje turystę na każdym kroku, trzeba tylko pospacerować po staromiejskich zaułkach i ją dla siebie odkryć.
Chciałbym jeszcze kiedyś, po raz pierwszy w życiu, wejść do tego miasta i nieść w sobie melancholię pomieszaną z odczuciem, że kiedyś już - sto lat temu ? dwieście ? jeszcze więcej ? - byłem już tutaj z jakiejś ważnej przyczyny. Tylko przelotem, tak jak teraz. Ale jest to po prostu niemożliwe. Bo nie można po wielokroć przeżywać tego samego po raz pierwszy. Można tylko szukać czegoś, łudzić się, nie znajdywać, szukać ponownie, znów bezskutecznie. I ostatecznie ratować się wspomnieniami.
Są miasta, które - choć niby te same - niegdyż były zupełnie inne. Nazywały się całkiem inaczej i dla swoich mieszkańców były odwieczną miłością, rajem, całym światem, a nie tylko dożywotnim wyrokiem. Dlatego nie sposób kiedykolwiek być w nich po raz pierwszy. Bo skądś znam to wszystko jak własną kieszeń, chociaż - przysięgam - jeszcze nigdy tutaj nie byłem. Może tylko we śnie. I nigdy nie ma tego pierwszego razu, bo wszystko jest po raz ostatni. Szkoda.
Takich miast, w których jesteśmy jak w niebie, jest wiele. Praga, Florencja, Monachium, Paryż. I właśnie to, o którym zaraz opowiem, do tamtych w ogóle się nie umywające. Małe. Maleńkie. Prawie nic. Odkąd je znam, nie wątpię ani przez moment, że jest wielkim szczęściem znaleźć się w tym miasteczku - niegdyś dumnym mieście - choćby na krótkie pół godziny. Pogoda jest bez znaczenia, ale czerwcowe popołudnie po słonecznym dniu - najlepsze.
Tak o Ząbkowicach Śląskich napisał Henryk Waniek w książce "Inny Hermes" i się nie mylił. To wciąż niedoceniane miasteczko jest jednym z najpiękniejszych na Dolnym Śląsku. Jest także jednym z najlepiej zachowanych, bo nie zniszczyła go wojna, a czas PRL-u jedynie nieznacznie naruszył. Wciąż otoczone murami obronnymi, z ogromnymi ruinami zamku, cennymi świątyniami, wspaniałym ratuszem i najbardziej znaną atrakcją - Krzywą Wieżą, urzeka nie tylko w czerwcowe popołudnie. Zabytki są zaledwie uzupełnieniem dla urokliwych uliczek z malowniczymi zaułkami, z których wciąż wygląda bogata historia miasta. Jeżeli odrzuci się współczesne patologie, których i tutaj nie brakuje, to można zauważyć, że czas stanął w miejscu. Kiedyś nazywane Frankenstein być może było inspiracją dla autorki książki o potworze stworzonym z ludzkich zwłok przez doktora Frankensteina. Sprzyja temu miejscowa legenda o grabarzach wywołujących zarazę w mieście w 1606 roku. Atmosfera zbrodni to nic nadzwyczajnego w tej okolicy. W sąsiednich Ziębicach przecież mieszkał w latach dwudziestych XX wieku Karl Denke - najsłynniejszy europejski kanibal. Dzisiaj jedynie organizowane co roku weekendy z Frankensteinem i miejscowe muzeum przypominają te mroczne historie. Ząbkowice nazywane są również "Śląską Pizą" ze względu na niezwykłą dzwonnicę niebezpiecznie odchyloną od pionu. Ta ząbkowicka stoi wśród ładnych kamieniczek i sprawia wrażenie, że runie na ich dachy któregoś dnia. Kto jest chętny może z jej szczytu podziwiać panoramę miasteczka ze srebrogórską twierdzą na horyzoncie. Na ścianie sąsiedniego kościoła św. Anny możemy zobaczyć epitafium wnuka Wita Stwosza, a we wnętrzu nagrobki księcia Karola I Podiebrada i jego żony Anny. Wspaniały neogotycki ratusz jest kolejną charakterystyczną dominantą starego miasta, która kiedyś raziła swoją obcą w tym regionie architekturą, a dzisiaj już tylko zachwyca. A przecież to nie wszystko, bo w Ząbkowicach zachowała się duża liczba, jak na tak niewielkie miasteczko, kościołów i kaplic. Niektóre w ruinie, są takie, które zamieniono na inne potrzeby, lub pięknie wyremontowano. Historia atakuje turystę na każdym kroku, trzeba tylko pospacerować po staromiejskich zaułkach i ją dla siebie odkryć.