A zabytki niszczeją nadal! - głos z innej rzeczywistości
Felieton będzie krótki. Bo też na temat dewastacji zabytków napisano już bardzo dużo: o ich masowym niszczeniu tuż po wojnie (np. dworów, pałaców, parków przydworskich), a także o latach powolnej, ale skutecznej dewastacji (świadomej czy nieświadomej - nie ma to znaczenia) postępującej do dnia dzisiejszego, kiedy mamy „Ustawę o ochronie dóbr kultury i o muzeach" z 1962 r., a także uchwałę w sprawie wykorzystania zabytków nieruchomych na cele użytkowe z 1978 r.
Tak, przepisów, zakazów i nakazów jest obecnie niemało, ale nic nie zmienia się na lepsze, wprost przeciwnie. I niech nikt nikomu nie zamydla oczu jakimiś bardzo sporadycznymi (choć na pewno cennymi), rozdmuchiwanymi przez prasę inicjatywami instytucji lub osób prywatnych. Na tzw. łamach urastają one do gigantycznych przedsięwzięć w dziedzinie ochrony dóbr kultury, przesłaniając trzeźwe spojrzenie na codzienną rzeczywistość. Tymczasem owa rzeczywistość jest taka, że każdego roku zostaje zdewastowanych bądź też z braku opieki umiera śmiercią naturalną kilkadziesiąt (kilkaset? - nie ma w tym względzie dokładnych statystyk) obiektów zabytkowych oraz drobnych zabytkowych przedmiotów, także rozkradanych lub wywożonych poza granice kraju. A cały paradoks polega na tym, że jednocześnie zamiast remontować, zabezpieczać, konserwować to, co istnieje, topi się miliony złotych w inwestowaniu w odbudowę zniszczonych do piwnic, czyli praktycznie nie istniejących, obiektów zabytkowych. (Zaznaczam w tym miejscu, że odbudowa, ściślej restytucja Zamku Królewskiego, Starych Miast Warszawy czy Gdańska jest poza wszelką dyskusją).
Nie miejsce tu na podawanie przykładów skrajnej głupoty w działalności wandali, złodziei, nierobów i brakorobów (mowa o niektórych tzw. ekipach konserwatorskich), cwaniaków robiących na zabytkach ciężkie pieniądze, nawet osób wysoko postawionych w hierarchii politycznej, które stając przed wspaniałą fasadą odnowionego i dobrze użytkowanego pałacu pytają „co to za kamienica?" (sic!), dodając: „ładna, można by to wziąć dla nas" (autentyczne!). Faktem jest, że nie do rzadkości należą połamane, podziurawione, splugawione i oplute zabytki — dzieła myśli i rąk dawnych mistrzów. Straszą one dziś swym wyglądem, przypominając sponiewierane, rozsypujące się baraki.
Proces niszczenia piękna trwa więc nadal — i pomyśleć, że mimo wszystkich akcji popularyzujących ideę ochrony zabytków w prasie, radiu i TV, przykładowego nagradzania zasłużonych dla tej ochrony, a karaniu (rzadziej, znacznie rzadziej)] dewastatorów, ukazywania na licznych wystawach piękna uratowanych od zagłady dzieli sztuki. Mimo to i mimo działania na terenie naszego kraju całej rzeszy ludzi autentycznie oddanych sprawie ratowania dóbr kultury, aż trudno dopuścić myśl, że mieszkają u nas także ludzie, którzy o ochronie zabytków nie wiedzą zgoła nic, a jeśli cokolwiek wiedzą, to uważają wszystkie zabytki za „starocie, które nic nie są warte"! Chyba błąd tkwi w wychowaniu, w braku elementarnych zasad z zakresu kultury i estetyki, we wrodzonym niechlujstwie życiowym.
Ludzi schwytanych na wyrządzaniu szkody dobrom kultury lub wydających bezmyślne decyzje w tym zakresie - należy karać. Nasza „Ustawa" z 1962 r. jest w tym względzie zbyt tolerancyjna i już przestarzała - najsurowsze kary, jakimi dysponuje to areszt od 3 miesięcy do 1 roku oraz grzywna od 4500 do 30 000 zł. W przeliczeniu np. na dochody, jakie może przynieść zamiana zabytkowego dworu czy lamusa na tuczarnię - kary te są śmieszne. A jeszcze trzeba dodać, że upoważnione do karania władze zbyt często lekceważą karne sprawy dotyczące zabytków, natomiast służba konserwatorska zbyt rzadko w walce ze społecznymi szkodnikami sięga po broń ostateczną, co w wielu wypadkach może oznaczać, że się po prostu „dogaduje". Wydaje się, że gdyby kary te były wyższe — jak za przestępstwa gospodarcze, rozbój, może nawet napad z bronią w ręku - to każdy potencjalny wandal (zakładając, że mniej lub więcej orientuje się w przepisach) zanim zacząłby przekraczać prawo, zastanowiłby się - czy warto. Przy wyższych karach wzrasta znacznie ranga zabytków, przynajmniej w ogólnym odczuciu.
A swoją drogą, o co w tym wszystkim chodzi?. Niczyjej przecież winy tu nie ma — po prostu w naszym kraju jest zbyt dużo (jeszcze!) tych cholernych zabytków...
Taki oto felieton p.t. "A zabytki niszczeją nadal!"ukazał się na łamach czasopisma "Spotkania z Zabytkami" w 1981 roku !!!
Minęły od tego czasu 32 lata, zmienił się ustrój, kolejne pokolenia Polaków wchodzą w dorosłe życie, a wszystkie przedstawione problemy są wciąż aktualne! Nie ma chyba drugiej dziedziny naszego życia w której czas tak stanął w miejscu. W przypadku ochrony zabytków tkwimy w głębokim PRL i nie widać perspektyw aby to się zmieniło.
Nieprawda ? Przeczytajmy w takim razie słowa z tamtej epoki jeszcze raz i dopasujmy do otaczającej nas rzeczywistości. Zabytki jak niszczały, tak niszczeją nadal, w dalszym ciągu setki z nich każdego roku są wyburzane lub doprowadzane do kompletnej ruiny, wciąż mamy propagandę sukcesu, która z nic nie znaczących wydarzeń w sferze kultury tworzy arcydzieła PR, kary za niszczenie zabytków są w dalszym ciągu tak samo śmieszne, a organy ścigania wciąż nie widzą w tym problemu. Nie może być inaczej ponieważ funkcjonuje wspomniana w felietonie ustawa, mają miejsce przedstawione procesy korupcyjne, kultura i wychowanie obywateli dalej na tak samo niskim poziomie. W dalszym ciągu ogromne pieniądze są ładowane w inwestycje wątpliwe i kontrowersyjne, gdy giną autentyczne perły. Wciąż mamy za dużo tych cholernych zabytków...