Własność prywatna - rzecz święta

Przed 1989 rokiem zdecydowana większość kraju należała do państwa. Eufemistycznie nazywając - do nas wszystkich. Takie były realia tamtego systemu, a ci którzy coś posiadali uznawani byli za szemrany element nie tylko przez władzę ale i zwykłych obywateli. Jeżeli coś ma, znaczy że ukradł.


To myślenie przetrwało do dzisiaj, ale rzeczywistość przerosła nas wszystkich. Dziki szał prywatyzacji, reprywatyzacji, wyprzedaż wszystkiego co tylko da się sprzedać, oddawanie za bezcen każdego skrawka ziemi i budynków osiągnęło rozmiary karykaturalne. Podobnie można powiedzieć o tych, którzy stali się z dnia na dzień właścicielami. Mentalność Homo Sovieticusa w zestawieniu z dzikim kapitalizmem zmieniła większą część tego kraju w śmietnik, a tajfun wciąż szaleje zalewając nasze sąsiedztwo coraz wyższymi ogrodzeniami, tysiącami reklam, dzikimi wysypiskami śmieci. Panuje specyficzny kult własności prywatnej z którym władza państwowa nie ma żadnych szans zwyciężyć poddając się na wstępie. Myślenie - to moje więc mogę zrobić z tym co zechcę - zostało przyjęte jako coś normalnego i urzędnicy poddają się tej retoryce mimo że kłóci się ona z istniejącym prawem. Właściciele nie rozumieją, że oprócz przywilejów są w tym kraju obowiązki, ponieważ nikt im tego nie stara się nawet wytłumaczyć. Niszczeją cenne zabytki, ale nikt tego nie zauważa. W tym przypadku egzekwowanie prawa nie jest takie proste jak montaż fotoradaru lub egzekwowanie przepisów BHP. Być może dlatego, że nie obchodzi to nawet 5% wyborców ?
Obsługiwane przez usługę Blogger.